Początek roku nie był dla mnie łaskawy. Produktów, które naprawdę polubiłam było bardzo mało. Przeważały średniaki a i w bublach nieźle obrodziło. Dlatego też darowałam sobie posta z ulubieńcami lutego. Ale za to w marcu zła passa się skończyła. Zapraszam na ulubieńców miesiąca. Uwaga: jest ich niemało!
Zacznę od kolorówki: po wykończeniu pudru z Oriflame sięgnęłam po polecany na blogach i na Youtube puder matujący Stay Matte od Rimmel (oczywiście w wersji transparentnej). Początkowo miałam opory przed korzystaniem z pudru w kamieniu, jak się okazało - niepotrzebnie! Jest to bardzo dobry produkt, który matuje na długo, ładnie wygląda na twarzy. Wydaje mi się również, że będzie piekielnie wydajny.
Następnie paleta cieni - właściwie nie jedna, a dwie! Nie oznacza to jednak, że poszalałam na powiekach. Nuda, nuda i jeszcze raz Nude, a nawet Absolute Nude firmy Catrice. Beże i brązy zdominowały moje marcowe makijaże właśnie za sprawą tej palety - sięgałam po nią prawie codziennie. Chociaż ostatnio zauważyłam, że cienie lekko się osypują przy aplikacji, to wygodnie się je blenduje i utrzymują się na powiece. W szczególności upodobałam sobie trzy cienie zaznaczone poniżej.
Druga paleta to część limitowanej edycji Love Letters wypuszczonej przez Essence. Nazwa palety to Ever Thine, Ever Mine, Ever Ours. Nazwanie jej cytatem z listu miłosnego Beethovena nie wystarczyło, by wzbudzić we mnie miłość do tej palety. Dlaczego więc pojawia się w ulubieńcach? Wszystko za sprawą jednego, różowego cienia. Łączyłam go z brązami z palety Catrice i dawał piękne rozświetlenie i kolor na środku powieki. Cała paletka, choć śliczna, zawiera tylko cienie połyskujące, z drobinami. Chociaż lubię na nią patrzeć, to poza tym jednym cieniem, nie mam pomysłu na jej stosowanie. Przyjmuję sugestie!
Rozświetlający róż firmy Mariza pojawił się już we wcześniejszych ulubieńcach i tam pisałam o nim więcej. Zamieszczam go po raz kolejny, ponieważ powróciłam do niego ze skruchą po nieudanym romansie z różem z zimowej edycji limitowanej Lovely.
Pora na pielęgnację! Nowością był dla mnie płyn micelarny od Garnier. Okazał się strzałem w dziesiątkę. Świetnie zmywa makijaż, skóra po użyciu go nie jest napięta ani podrażniona, ani odrobinę nie piecze w oczy. W dodatku, biorąc pod uwagę, jak szybko zużywam tego rodzaju kosmetyki, wydaje się być wydajny.
O organicznym kremie pod oczy Skin Blossom pisałam ostatnio recenzję. Zdanie podtrzymuję, dlatego produkt ląduje wśród najlepszych kosmetyków marca.
Zaś o peelingu z Soraya recenzję dopiero napiszę :) Pewne jest to, że jest wart szerszego opisania.
Moje włosy nie miały ostatnio łatwego życia. Po przymusowym podcięciu postanowiłam postępować z nimi łagodniej. Podkradłam swoim pędzlom szampon Babydream i jestem zachwycona. Włosy są dokładnie umyte, świeże, miękkie, pięknie pachną i krzywda się im nie dzieje.
Dezodoranty z Oriflame albo nie odpowiadały mi do końca lub wręcz zyskały u mnie metkę kosmetycznych bubli. Byłam zła, że kupiłam kilka dezodorantów tej firmy (każdy inny, ale jednak) i od Swedish Spa spodziewałam się niczego innego jak porażki. A tu niespodzianka: bardzo przyzwoity, spełniający swoje zadanie i nie brudzący ubrań produkt. Brawa dla niego!
Do ulubieńców trafia też kosmetyk pod prysznic. Dokładniej oczyszczające masło pod prysznic o zapachu Pina Colada od Bomb Cosmetics. Nie jestem zwolenniczką opisywania każdego jednego żelu pod prysznic który spełnia swoją rolę czyli myje (takich produktów jest całe mnóstwo). O ile żel nie jest cudowny bądź nie jest geniuszem zła, nawet nie myślę o pisaniu mu recenzji. Temu recenzja się należy i pojawi się wkrótce.
Ostatnie rybki Dermogal to sprzymierzeńcy w walce o zdrowe paznokcie. Zawarty w nich olejek podgaja moje wymęczone skórki i odżywia płytkę. Co ciekawe, zdaje mi się, że wchłania się szybciej niż np. Regenerum. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła pochwalić się pięknymi pazurami.
I to już wszystkie kosmetyki, którymi pieściłam się w marcu. Post miał pojawić się wcześniej, ale tak ucieszyłam się z kolejnego słonecznego dnia, że zanim ponownie zasiadłam do komputera, za oknem zapanowała ciemność. Tyle dobrze, że post nie przeszkadzał Wam w korzystaniu z promieni słonecznych :).
Miłego wieczoru!
oh to masło podp rysznic o zapachu pinacolady - JADŁABYM!
OdpowiedzUsuńUżywam od niedawna płyn micelarny od Garniera i jestem nim zachwycona :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, dużo masz ulubieńców. :-)
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś mi o zakupie rybek Gal. Są dobre, choć mogłyby mieć inny zapach... ;-)