wtorek, 25 listopada 2014

Między fiordami czyli co przywiozłam z Norwegii

W jednym z poprzednich postów wspominałam, że oferta kosmetyczna w Norwegii nie zachwyciła mnie (delikatnie mówiąc). Wybór jest o wiele mniejszy, najczęściej pojawiają się marki znane i popularne także w Polsce. Te same produkty są często sporo droższe niż w naszym starym, dobrym Rossmannie.



Nie myślcie jednak, że z podróży nie przywiozłam żadnych kosmetyków. Skupiłam się jednak na markach albo całkiem w Polsce nieznanych, albo takich których kosmetyki nie tak łatwo dostać.



Bardzo się ucieszyłam, kiedy dowiedziałam się, że w Norwegii jest dużo aptek/drogerii sieci Boots. W głowie od razu zapaliła mi się żaróweczka i pomyślałam "Soap & Glory!". Produkty powyżej kupiłam podczas wycieczki do Trondheim. Spodziewałam się, że Boots będzie duży, przecież Trondheim to duże miasto, a i sklep znajdował się przy jednej z głównych ulic. Zdziwiłam się mocno kiedy zobaczyłam małą klitkę... Na szczęście kosmetyków S&G było tam pod dostatkiem. Od razu chwyciłam żel "Clean on me" a zaraz potem krem do rąk "Hand food" - wybrałam to, nad czym zachwyty często słyszałam na Youtube. Trochę dłużej zastanawiałam się nad scrubem, w końcu wybrałam "śniadaniówkę" i nie żałuję, choć mówię to póki co tylko ze względu na zapach - jest boski!
Oczywiście, że nie mogę się doczekać ich testowania.


 

Kolejny produkt to połączenie pielęgnacji i kolorówki. Balsam do ust Lypsyl kupiłam pod wpływem impulsu podczas zakupów spożywczych. Tak, poleciałam na pudełko :) Ma mocny, kwiatowy zapach, daje ładny, naturalny, półtransparentny kolor. Całkiem nieźle nawilża.


 

Historia palety Metal Eyeshadows jest dosyć długa - polowałam na nią prawie trzy miesiące. Na początku znalazłam szafę zupełnie nieznanej mi firmy Viva la Diva w Cubusie (w Norwegii drogerii jak na lekarstwo, natomiast często zdarza się wnęka z kosmetykami w sieciówkach jak H&M czy Cubus właśnie). Po powrocie do mieszkania weszłam na stronę internetową marki, a tam znalazłam JĄ. Paleta metalicznych cieni - to coś, czego w mojej kolekcji brakowało! 


 


Od tamtej pory co jakiś czas zaglądałam do Cubusa by zobaczyć, czy paleta się pojawiła. Ze wszystkich palet  nie było właśnie tej, mojej wymarzonej. Wkrótce straciłam nadzieję, stwierdziłam, że może to jakaś stara kolekcja i nie ma już szans, by gdziekolwiek ją dostać. Na DWA DNI przed wyjazdem towarzyszyłam koleżance w ostatnich zakupach i jak zwykle kręciłam się przy kosmetykach. Właściwie z nudów, nie oczekując niczego, spojrzałam na dolną półkę - i tam oto była, leżała sobie najzwyczajniej na świecie. Uznałam, że to przeznaczenie :).



Skoro jeszcze mowa o Viva la Diva wybrałam sobie jeszcze dwie szminki. Ciemniejsza, Euphoria (nr 97) jest cudowna! Daje mocny, śliwkowy kolor, długo się utrzymuje. Pomadka w tym akurat kolor ma też lekko błyszczące, "mokre" wykończenie. Druga szminka, Pink Peach (nr 59) jest dokładnie taka, jak mówi jej nazwa. To typowa brzoskwinia, dla mnie jest to niezły kolor nude - dobre wyważenie między beżem a różem. Niestety, ten kolor podkreśla zaglębienia moich ust, co nie wygląda ładnie. Może sprawdzi się w połączeniu z inną pomadką?

Myślę nad zrobieniem prezentacji/recenzji palety jak i szminek. Trochę się jednak martwię jak mój aparat odda kolory, zwłaszcza cieni.

O których z tych produktów chciałybyście jeszcze poczytać? :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...