poniedziałek, 31 marca 2014

Marcowe pieszczochy czyli czas ulubieńców

Początek roku nie był dla mnie łaskawy. Produktów, które naprawdę polubiłam było bardzo mało. Przeważały średniaki a i w bublach nieźle obrodziło. Dlatego też darowałam sobie posta z ulubieńcami lutego. Ale za to w marcu zła passa się skończyła. Zapraszam na ulubieńców miesiąca. Uwaga: jest ich niemało!







Zacznę od kolorówki: po wykończeniu pudru z Oriflame sięgnęłam po polecany na blogach i na Youtube puder matujący Stay Matte od Rimmel (oczywiście w wersji transparentnej). Początkowo miałam opory przed korzystaniem z pudru w kamieniu, jak się okazało - niepotrzebnie! Jest to bardzo dobry produkt, który matuje na długo, ładnie wygląda na twarzy. Wydaje mi się również, że będzie piekielnie wydajny.




Następnie paleta cieni - właściwie nie jedna, a dwie! Nie oznacza to jednak, że poszalałam na powiekach. Nuda, nuda i jeszcze raz Nude, a nawet Absolute Nude firmy Catrice. Beże i brązy zdominowały moje marcowe makijaże właśnie za sprawą tej palety - sięgałam po nią prawie codziennie. Chociaż ostatnio zauważyłam, że cienie lekko się osypują przy aplikacji, to wygodnie się je blenduje i utrzymują się na powiece. W szczególności upodobałam sobie trzy cienie zaznaczone poniżej.





Druga paleta to część limitowanej edycji Love Letters wypuszczonej przez Essence. Nazwa palety to Ever Thine, Ever Mine, Ever Ours. Nazwanie jej cytatem z listu miłosnego Beethovena nie wystarczyło, by wzbudzić we mnie miłość do tej palety. Dlaczego więc pojawia się w ulubieńcach? Wszystko za sprawą jednego, różowego cienia. Łączyłam go z brązami z palety Catrice i dawał piękne rozświetlenie i kolor na środku powieki. Cała paletka, choć śliczna, zawiera tylko cienie połyskujące, z drobinami. Chociaż lubię na nią patrzeć, to poza tym jednym cieniem, nie mam pomysłu na jej stosowanie. Przyjmuję sugestie!





Rozświetlający róż firmy Mariza pojawił się już we wcześniejszych ulubieńcach i tam pisałam o nim więcej. Zamieszczam go po raz kolejny, ponieważ powróciłam do niego ze skruchą po nieudanym romansie z różem z zimowej edycji limitowanej Lovely.



Pora na pielęgnację! Nowością był dla mnie płyn micelarny od Garnier. Okazał się strzałem w dziesiątkę. Świetnie zmywa makijaż, skóra po użyciu go nie jest napięta ani podrażniona, ani odrobinę nie piecze w oczy. W dodatku, biorąc pod uwagę, jak szybko zużywam tego rodzaju kosmetyki, wydaje się być wydajny.

O organicznym kremie pod oczy Skin Blossom pisałam ostatnio recenzję. Zdanie podtrzymuję, dlatego produkt ląduje wśród najlepszych kosmetyków marca.

Zaś o peelingu z Soraya recenzję dopiero napiszę :) Pewne jest to, że jest wart szerszego opisania.





Moje włosy nie miały ostatnio łatwego życia. Po przymusowym podcięciu postanowiłam postępować z nimi łagodniej. Podkradłam swoim pędzlom szampon Babydream i jestem zachwycona. Włosy są dokładnie umyte, świeże, miękkie, pięknie pachną i krzywda się im nie dzieje.

Dezodoranty z Oriflame albo nie odpowiadały mi do końca lub wręcz zyskały u mnie metkę kosmetycznych bubli. Byłam zła, że kupiłam kilka dezodorantów tej firmy (każdy inny, ale jednak) i od Swedish Spa spodziewałam się niczego innego jak porażki. A tu niespodzianka: bardzo przyzwoity, spełniający swoje zadanie i nie brudzący ubrań produkt. Brawa dla niego!





Do ulubieńców trafia też kosmetyk pod prysznic. Dokładniej oczyszczające masło pod prysznic o zapachu Pina Colada od Bomb Cosmetics. Nie jestem zwolenniczką opisywania każdego jednego żelu pod prysznic który spełnia swoją rolę czyli myje (takich produktów jest całe mnóstwo). O ile żel nie jest cudowny bądź nie jest geniuszem zła, nawet nie myślę o pisaniu mu recenzji. Temu recenzja się należy i pojawi się wkrótce.




Ostatnie rybki Dermogal to sprzymierzeńcy w walce o zdrowe paznokcie. Zawarty w nich olejek podgaja moje wymęczone skórki i odżywia płytkę. Co ciekawe, zdaje mi się, że wchłania się szybciej niż np. Regenerum. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła pochwalić się pięknymi pazurami.




I to już wszystkie kosmetyki, którymi pieściłam się w marcu. Post miał pojawić się wcześniej, ale tak ucieszyłam się z kolejnego słonecznego dnia, że zanim ponownie zasiadłam do komputera, za oknem zapanowała ciemność. Tyle dobrze, że post nie przeszkadzał Wam w korzystaniu z promieni słonecznych :).

Miłego wieczoru!

poniedziałek, 24 marca 2014

Wielka akcja testowania: Organiczny krem pod oczy Skin Blossom

Portal Uroda i Zdrowie ogłosił 17 lutego Światowym Dniem Kosmetyków. Z tej okazji zorganizowali Wielką Akcję Testowania. Spośród ogromu kosmetyków do wyboru mnie przypadł krem pod oczy  brytyjskiej firmy Skin Blossom. Stosuję go od prawie trzech tygodni, więc zapraszam na recenzję.



Dostępność: sklep http://www.biopiekno.pl/

Cena: ok. 28 zł

Skład:
Aqua (Water), Cetearyl Alcohol, Glycerin*, Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Stearate, Cetearyl Glucoside, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter*, Prunus Amygdalus Dulcis (Almond) Oil*, Polygonum Fagopyrum (Buckwheat) Seed Extract, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice Powder*, Tocopherol (Vitamin E), Sodium Benzoate, Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Extract*, Euphrasia Officinalis (Eyebright) Extract*, Xanthan Gum, Potassium Sorbate, Citric Acid
*Certified as Organically Grown

 źródło: skinblossom.pl
 Skład jest bardzo dobry, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że kosmetyk jest zarejestrowany przez Vegan Society. Największe nadzieje wiązałam z będącym dość wysoko w spisie maśle shea, a także olejkiem migdałowym - najbardziej liczyłam na dobre nawilżenie okolic oczu. Produkt zawiera 85% składników organicznych.




Opakowanie: Niewielkie, lekkie i solidne. Krągłe, zakończone wygodną pompką. Mieści w sobie 15 ml kosmetyku, czyli standardową pojemność dla produktów tego typu.

Zapach: Niewyczuwalny. Pierwszego dnia stosowania wydawało mi się, że pachnie zieloną herbatą, jednak nawet wtedy był nieznacznie wyczuwalny. Teraz to wrażenie całkowicie zniknęło.



Konsystencja: Krem nie lepi się, nie jest tłusty lecz jest treściwy. Specyfik ma biały kolor. W kontakcie ze skórą jego konsystencja przypomina masło. Po rozsmarowaniu krem jest przeźroczysty, nie pozostawia tłustej ani błyszczącej powłoki.

Producent mówi: Regenerujący i odświeżający krem pod oczy skutecznie nawilża oraz odmładza skórę wokół oczu. Specjalna mieszanka wyciągu z zielonej herbaty i świetlika spełnią rolę przeciwutleniaczy. Posiada ekstrakt z gryki. Redukuje cienie i obrzęki pod oczami, ma właściwości przeciwstarzeniowe.

Stonefox mówi: O razu powiem, że bardzo się ucieszyłam, iż to właśnie ten kosmetyk dla mnie wybrano. Zależało mi na kremie pod oczy - nie byłam zadowolona z tego, co stosowałam wcześniej. Dlatego wszelkie mazidła przeznaczone do tych okolic wydawały mi się zbędne. Dla mnie po prostu nie stanowiło żadnej różnicy czy użyję takiego kremu, czy nie. Słyszałam jednak, że okolice wokół oczu najszybciej się starzeją i dlatego ważne jest, by taki kosmetyk mieć. Dlatego od niedawna miałam kosmetyk pod oczy, był to jednak tylko żel chłodzący i nawilżający w niskiej cenie. Lekki, szybko się wchłaniał, ale rezultatów nie dawał żadnych, prędko poszedł więc w odstawkę.

Niedawno zauważyłam, że skórę pod oczami mam bardzo wysuszoną, szorstką, pojawiło się nawet coś, co wyglądało jak niewielkie suche skórki. Winowajcy: mała ilość snu i lekkie, ale permamentne odwodnienie organizmu (czyli winowajcą jestem ja :) - wmuszenie we mnie dwóch litrów wody dziennie jest prawie niewykonalne). Ta sytuacja wpływa na cerę bardzo negatywnie. Stwierdziłam więc, że muszę się postarać o lepszą, nawilżającą pielęgnację twarzy, co od kilku miesięcy staram się stosować. Rola kremu pod oczy pozostała jednak nieobsadzona. Stąd moja radość, gdy dostałam przesyłkę z kremem pod oczy Skin Blossom. O firmie słyszałam po raz pierwszy, więc była to jedna wielka niewiadoma. Skład wzbudził we mnie wielkie nadzieje, bo i masło shea, i olejek migdałowy, i aloes, i zielona herbata - fajny.

Zaczęłam stosowanie: codziennie, rano i wieczorem dzielnie wklepywałam krem palcami serdecznymi. Zdziwiłam się, jak szybko wchłonął się tak treściwy krem i jak przyjemnie się go stosuje. Na początku nie żałowałam sobie i nałożyłam dużo produktu - kosmetyk nie do końca się wchłonął i zaczął się lekko rolować pod makijażem. Problem zniknął gdy następnego dnia nałożyłam go trochę mniej - nie nazwałabym więc tego minusem, myślę, że trzeba się nauczyć odpowiedniego dawkowania wszelkich produktów. Na noc lekkie rolowanie nie przeszkadzało mi, więc nakładałam wtedy całą pompkę, aby zyskać lepsze nawilżenie przez noc, a w dzień nakładałam niepełną pompkę. Kosmetyk szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej ani świecącej powłoki. Nie piecze w oczy.

Po użyciu kremu skóra jest gładka i miękka a jednocześnie lekko napięta. Nie jest to nieprzyjemne napięcie, chodzi mi o wrażenie jędrniejszej skóry. Nie mam problemów z obrzękami pod oczami, ale mam ogromne z cieniami. Nie napiszę, że już tego problemu nie mam, jednak odkąd stosuję ten krem widzę różnicę w dniach kiedy nie mogę zasnąć i w efekcie śpię dwie lub trzy godziny. Zwykle po takiej nocy wyglądam upiornie i żaden makijaż nie jest w stanie zakryć moich atramentowo-czarnych worów. Teraz po takiej nieprzespanej nocy - owszem - mam cienie pod oczami, ale są one o wiele mniej intensywne i z całą pewnością mogę powiedzieć, że wyglądam jak istota ludzka. W normalnych okolicznościach zmniejszenie cieni pod oczami nie jest tak widoczne.

Rozjaśnienie cieni to miły dodatek, ale to nie jest najważniejsze. Dla mnie najistotniejsze było to, czy kosmetyk odpowiednio nawilży strefę pod oczami. I w tym sprawdził się bezbłędnie: skóra jest miękka i gładka, po suchych skórkach ani śladu. Czuję, że pustynia pod oczami została nawodniona i to nie za pomocą moich łez :).

Srogo się rozpisałam, jednak uznałam za konieczne napisanie wprowadzenia dotyczącego moich wcześniejszych przygód z produktami pod oczy oraz opisanie moich problemów skórnych, gdyż na pewno miały one wpływ na recenzję. Wierzę, że produkt od Skin Blossom przerwał moją złą passę do kosmetyków tego rodzaju i że teraz będę chętniej testować kremy pod oczy. Widzę, że dobry krem jednak robi różnicę - a ten do nich nieśmiało zaliczę.

Na mnie ten produkt sprawdził się bardzo dobrze, mam jednak zbyt małe doświadczenie w kremach pod oczy by stwierdzić, że to ideał (tego na pewno będę szukać ;). Jednak jak dotąd jest to najlepszy krem pod oczęta na jaki trafiłam.

Z tym Was zostawiam, albowiem pora na kolację :)
Miłego wieczoru!

wtorek, 18 marca 2014

Mój pierwszy ShinyBox, czyli The Style Experience

Nad zamówieniem ShinyBoxa zastanawiałam się już od dłuższego czasu. Cieszyłam się, że nie zamówiłam lutowego pudełka. Jednak zapowiedzi marcowego boxa, które ekipa Shiny zamieszczała na FB sprawiły, że zapragnęłam naprawdę mocno rozpocząć subskrypcję od tego miesiąca. Potem tylko modliłam się, żeby pudełko było tak dobre, jak zapowiadali... inaczej byłoby źle. Nigdy wcześniej nie miałam osobistej styczności z serwisami tego typu ale samo czekanie na przesyłkę jest ekscytujące. ;) Dziś ShinyBox jest w moich łapkach. Czy będę rzucać gromami?



Jedną z rzeczy, która zachęciła mnie do tego pudełka było jego hasło przewodnie i piękna grafika promująca. Miałam przeczucie, że będzie tam coś fajnego. Wygląda naprawdę pięknie i jest ciężki!


W środku znajdujemy całą moc ulotek. Znajdzie się także coś dla łowców promocji: kupon zniżkowy do sklepu Balneokosmetyki.


A oto co ujrzały moje oczy pod ulotkami. Na nadmiar wolnego miejsca nie można narzekać. Ochoczo przeszłam do oglądania poszczególnych kosmetyków. Pierwsza była saszetka z prezentem od szczecińskiej marki kosmetyków naturalnych - Clochee (był to dodatek jeżeli zamówiło się ShinyBoxa w konkretnym dniu).


W tym miejscu kieruję wyrazy uznania dla dziewczyn z Clochee - torebeczka była zapieczętowana tak mocno, że nawet największy siłacz by nie podołał ;). Po akcie destrukcji saszetki na biurko wysypały się próbki. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się niczego więcej - kosmetyki Clochee są drogie i było bardzo zaskakujące, gdyby w pudełku znalazło się coś o większej pojemności. Miłym gestem jest dołączenie bonu - myślę, że spożytkuję go na olejek do demakijażu.


Kolejnym produktem jest żel z Original Source, o zapachu ananasowym. Lekkim zawodem jest to, że są to popularne produkty i są dostępne w wielu drogeriach. Jednak wybaczam ze względu na obłędny zapach, wypisz-wymaluj ananas w syropie! Pamiętam, że miałam kiedyś wersję czekolada i mięta i przez sen miałam ochotę odgryźć sobie rękę. Produkt pełnowymiarowy.



Produkt z Balneokosmetyki rzucił mi się w oczy jako pierwszy. Jestem go niesamowicie ciekawa - nasłuchałam się o tych kosmetykach na YT, ale nie po drodze było mi zamawianie ich. Chętnie zobaczę jak Biosiarczkowy żel głęboko oczyszczający do mycia twarzy sprawdza się u mnie i niewykluczone, że jeżeli będzie dobry, skorzystam z kuponu w pudełku na coś jeszcze. Produkt pełnowymiarowy.



Pora na produkty do twarzy. Cieszy mnie próbka Biodermy Sebium Pore Refiner - korygujący krem do twarzy. Moje pory mają się ostatnio bardzo dobrze, powiedziałabym, że są w stanie erupcji, więc produkt pojawił się w samą porę. Próbka 15 ml, połowa normalnego opakowania.

Syis to firma z którą spotykam się po raz pierwszy. Gdy tylko zobaczyłam, że w pudełku znajduje się krem BB miałam obawy, czy będzie odpowiadał kolorem dla bladziocha takiego jak ja. I nie myliłam się. Na szczęście różnica nie jest kolosalna, więc kosmetyk poczeka do lata. Jest to dodatkowy produkt dla subskrybentek i wydaje mi się, że jest pełnowymiarowy.



Nie wiem, czy bardziej cieszę się z żelu Balneokosmetyki, czy z tego duetu. O firmie DELAWELL nigdy nie słyszałam. Uwielbiam się zdzierać a więc scrub solny będzie idealny. Zdziwiłam się, że nie jest to produkt pełnowymiarowy - w pudełku mamy 100 ml a wydaje się, że opakowanie jest całkiem spore. Nie otwierałam go jeszcze, bo mam aktualnie otwarty peeling, ale konsystencja, którą zobaczyłam przez osłonkę wygląda obiecująco. Nie mogę się doczekać kiedy go wypróbuję.


Na zdjęciu aż tak tego nie widać, ale to bardzo bogaty, "zbity" peeling.


Pełnowymiarowym produktem wydawała się także Biała Glinka kaolinowa z ORGANIQUE. Jest to proszek który możemy dodawać do kąpieli a także robić z niej maseczki na twarz i ciało. Nigdy nie bawiłam się w takie rzeczy, ale jestem zaintrygowana. W ShinyBoxie znajdziemy połowę pojemności sklepowej, czyli 100 ml.

Muszę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona z tego pudełka. Są w nim produkty, których testowania nie mogę się doczekać (Balneokosmetyki, ORGANIQUE, DELAWELL), jest pięknie pachnący i zawsze przydatny żel pod prysznic, a także kosmetyki i próbki które być może sprawią, że odnajdę coś, co zrobi różnicę w mojej pielęgnacji (jeszcze raz Balneokosmetyki, Bioderma czy próbki Clochee). Jedynym produktem, który mnie zawiódł jest krem BB, ale mam nadzieję, że wraz z cieplejszymi miesiącami będzie nadawał się do wypróbowania.

Cieszę się, że moja przygoda z ShinyBoxem zaczęła się właśnie od tego bardzo dobrego pudełka. Już mam ochotę na więcej!

sobota, 15 marca 2014

Stopniałe w lutym (denka)

Mimo moich obaw luty był dla mnie dość szczęśliwy pod względem wykończonych kosmetyków. Był okres gdy codziennie wrzucałam coś do denkowej torby tak jakby mazidła się zmówiły. Może nie jest ich imponująca ilość, ale myślę, że wyrobiłam miesięczną normę. Oto kosmetyki które odeszły wraz z zimą:


Bielenda Bawełna płyn do demakijażu oczu - kupiony zupełnie przez przypadek. Akurat skończyło mi się wszystko do zmywania makijażu. Nie chciało mi się iść do drogerii (jak to często bywa), więc wybrałam coś w Carrefourze, ot, żeby jakoś przetrwać. Wybór padł właśnie na produkt Bielendy. Słyszałam o nim nie za dobre opinie, jednak postanowiłam zaryzykować. I słusznie: bardzo dobrze zmywa makijaż, nie piecze oczu, jest dość wydajny. Bardzo przyjemny produkt. Pewnie do niego wrócę.

Dwa produkty z Oriflame: tonik balansujący oraz żel do mycia twarzy z serii Optimals do cery normalnej i mieszanej. W obu przypadkach to już drugie moje opakowania. Tonik bardzo lubię - uspokaja cerę, nawilża ją. Jedynym minusem jest to, że szybko się kończy (a może to mnie po prostu toniki schodzą szybciej niż woda). Co do żelu, to po pierwszym opakowaniu nie byłam nim zachwycona. Nie żeby był zły, ale stwierdziłam, że to nic specjalnego. Kupiłam drugi w zestawie, ze względu na tonik. Teraz, gdy męczę bubla z Balei, naprawdę za nim tęsknię! Bardzo mocno się pieni, co mi przeszkadzało, ale przyznać mu trzeba, że jest delikatny, a twarz zmywa jak marzenie.



Kolejny obiekt tęsknoty to krem nawilżający na dzień Essentials, również od Oriflame. Zdecydowanie najlepszy krem jaki miałam w swoim prawie dwudziestoczteroletnim życiu, a pisałam o nim w listopadowych ulubieńcach. Teraz używam wersji migdałowej, wypuszczonej z okazji Świąt i spodziewałam się, że będzie jeszcze lepszy. Jednak to nie to samo. Jak tylko zużyję zapasy, zamawiam go czym prędzej!




Za tymi produktami tęsknić nie będę. Po raz kolejny kosmetyki Oriflame, tym razem świąteczna limitowana seria Fairy City Lights. Jak dobrze, że jest limitowana! Żel pod prysznic nie był zły, powiem więcej jest przyzwoity - szaleńczo wydajny, ładnie pachnie (choć zapach nie utrzymuje się na skórze), nie wysusza, myje. Był w porządku, ale można to powiedzieć o mnóstwie innych produktów tego rodzaju.
Za to dezodorant antyperspiracyjny to jakiś dramat. Teoretycznie pachnie ładnie, jednak po nałożeniu go zapach się zmienia i przestaje być przyjemnie. Masakrycznie brudzi czarne ubrania i co chyba najgorsze - najlepiej poprawiać go dwa lub trzy razy na dzień, bo nie daje rady. Także dziewczyny, jakbyście nie miały co robić - bardzo polecam tego bubla. ;) Ja chcę o nim zapomnieć.




Kolejny z wykończonych ulubieńców i kolejny sygnowany przez Oriflame, czyli regenerujący krem do rąk na noc z serii Swedish Spa. Szkoda, że tak szybko się skończył. Podczas zasypiania bardzoe przeszkadzają mi suche dłonie. Zdarza się nawet, że budzę się w nocy i dłonie mam suche jak wióry. Z tym produktem nie miałam tak ani razu. A takie zasługi się pamięta i zaprocentują na przyszłość.



I znów listopadowy ulubieniec (i ostatni na dziś od firmy rodem ze Szwecji), ale jak kosmetyk lubię, to nie spocznę, póki go nie unicestwię. Everlasting to bardzo fajny podkład, ze średnim jak na mój gust kryciem. Trwały i wydajny. Myślę, że kupię go ponownie po lecie.



Prawdziwa rzadkość: jedno denko, dwa eyelinery! Stożkowaty to eyeliner z Wibo - tak wymęczony, że już nie widać na nim napisów. Ponownie przypadek, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Czarny, wygodny w użyciu, nie rozmazuje się. Jego wydajność jest kosmiczna - służył mi tak długo, że aż mi się znudził. Teraz mam czas na odpoczynek, ale po urlopie, w chwilach zwątpienia, na pewno po niego sięgnę.

Drugie mazidło dostałam w spadku od mamy, której się kompletnie nie sprawdził. Ja o Extra Lasting z Avon mogę powiedzieć to samo. Końcówka pisaka którym aplikujemy produkt jest bardzo twarda, a nie ma nic gorszego jak drapanie sobie oczu... W dodatku nie jest czarny, jak głosi napis na naklejce, ale szary. Wychodzę z założenia, że jeżeli chciałabym szary eyeliner, kupiłabym szary eyeliner. Produkt nie jest wykończony, jednak dziękuję mu bardzo, ale nie dam się robić na szaro.




Pora na próbki, miniaturki i inne pierdółki. Kremowe mydło z kaszmirem Ziai zużyłam gdy nocowałam poza domem, a nie chciało mi się targać całego żelu na jeden wieczór. Jak na razie podoba mi się zapach, wydaje się delikatne. Myślę, że zaopatrzę się w pełen produkt i wtedy będę mogła powiedzieć coś więcej.

Miniaturka wody toaletowej La Rive Woman  - Pink. Woda na wyjście "do sklepu po bułki" - tania, nietrwała, ale mimo wszystko przyjemna. Kobiecy i świeży zapach.

Ostatnim produktem jest serum intensywnie regenerujące od Perfecty. Saszetka starczyła mi na ok. 5-6 użyć. Postanowiłam je przetestować po kilku nocach podczas których spałam około dwóch lub trzech godzin. Moja cera była szara a cienie pod oczami ogromne. Trudno mi jednak oceniać jego działanie jeżeli chodzi o usuwanie oznak zmęczenia -  gdy zaczęłam go używać w końcu udało mi się zasnąć na całą noc - jednak nie sądzę, by chwilowe pokonanie bezsenności było zasługą tego produktu. Siłą rzeczy moja cera po większej dawce snu wyglądała lepiej. Serum wydaje się jednak fajne - ma przyjemny, cytrynowy zapach, szybko się wchłania, nadaje się pod makijaż. Myślę, że kupię jeszcze jedno opakowanie - może następnym razem okoliczności testowania będą bardziej sprzyjające.


Mnóstwo w denku produktów Oriflame - jak się nakupowało, to teraz trzeba zużyć. Ciągłe pisanie w większości o jednej firmie jest już dla mnie nużące, a co dopiero dla Was. Chociaż lubię te kosmetyki to czuję przesyt i chcę trochę od nich odpocząć. W następnym denku mogą się jeszcze pojawić ich specyfiki, jednak te, które akurat rozpoczynam, pochodzą od innych firm. Mam nadzieję, że po pewnym czasie wrócę do nich z zapałem. ;)

Trzymajcie się ciepło i denkujcie do upadłego!

czwartek, 6 marca 2014

Serum do rzęs z Oriflame - czy działa? (1 miesiąc)

Specyfiki wzmacniające i wydłużające rzęsy cieszą się ostatnio dużą popularnością. Do wyboru są kosmetyki za kilkanaście, jak i za kilkaset złotych. Nie uśmiechało mi się korzystanie z drugi rangi cenowej tym bardziej bez wcześniejszego wypróbowania działania tego typu rzeczy na moje rzęsy. Zdecydowałam się na serum Hyper Stretch z Oriflame, które kosztuje od dwunastu do dwudziestu kilku złotych (w zależności od katalogu). Co sądzę o tym produkcie dzisiaj?



Zastrzegam, że to co napiszę, to tylko pierwsze spostrzeżenia - na pełną recenzję przyjdzie czas za dwa lub trzy miesiące (tyle według producenta powinna trwać kuracja). Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to sposób aplikacji, czyli pędzelek. Teraz umiem już posługiwać się nim szybko i sprawnie, ale nakładanie produktu na początku było mordęgą - trwało bardzo długo i miałam wrażenie, że produkt nie dociera do wszystkich włosków (zwłaszcza tych przy kącikach oczu). Marzyłam wtedy, by serum z Oriflame posiadało szczoteczkę tak jak stosowane przeze mnie wcześniej serum L'biotica.
Raz-dwa i po krzyku!
Pomyślałam jednak, że miałoby to znaczny wpływ na wydajność kosmetyku - która na początku też mnie, delikatnie mówiąc nie zachwyciła, Około dwóch tygodni od rozpoczęcia kuracji miałam wrażenie, że serum już się kończy. Zdenerwowałam się, bo to by oznaczało, że produkt musimy zamawiać co katalog albo i częściej. Dopiero po jakimś czasie w głowie zapaliła mi się lampka - spróbowałam wygiąć aplikator tak, by dotykał ścianek tubki. I problem rozwiązany - po bokach jest jeszcze mnóstwo produktu! Może to jednak świadczyć o tym, że opakowanie nie jest do końca fortunne.

Poniżej prezentuję zdjęcia "przed" - dla lepszego oglądu będzie ich kilka. Na wszystkich zdjęciach, zarówno przed jak i po miesiącu stosowania serum, rzęsy są nieumalowane, przed zdjęciami nie nakładałam również omawianego specyfiku.





Według mnie mam krótkie, dość rzadkie i jasne rzęsy (to ostatnie i tak uległo poprawie za sprawą serum L'biotica). Jak widać rzęsy od wewnętrznego kącika oka są ładnie uniesione, ale te z drugiej strony wyraźnie kierują się ku dołowi.

Pora na pokazanie stanu rzęs po miesiącu, przez który nakładałam kosmetyk rano i wieczorem, za każdym razem na nasadę oraz na całą długość rzęs. To, czego jestem pewna, a czego nie mogę pokazać na zdjęciu, to to, że rzęsy są miękkie i elastyczne.





Trudno mi stwierdzić, czy jest lepiej. Rzęsy w zewnętrznym kąciku podniosły się, nie mam jednak pewności co do tego, czy są dłuższe lub gęstsze. W zależności od zdjęcia raz wydaje mi się, że faktycznie są dłuższe, na kolejnym wyglądają już tak samo jak miesiąc temu. Być może trzeba jeszcze poczekać i zrobić kurację trzymiesięczną, na co chyba się skuszę. Mimo, że szału nie ma, to serum krzywdy mi nie zrobiło, a wydaje mi się, że skoro włoski są bardziej miękkie i elastyczne, to są także lepiej odżywione.

Ocenę rezultatów pozostawiam Wam. Jak Wam się wydaje - czy moje rzęsy są dłuższe i bardziej gęste? Czy warto kontynuować kurację?

sobota, 1 marca 2014

Zachodniopomorski zlot blogerek - wspomnienie

Dziś chcę cofnąć się w czasie i powrócić do pewnego przyjemnego lutowego wieczoru. Rzecz rozegrała się w szczecińskim Barze Czystym na deptaku Bogusława. Mowa o spotkaniu blogerek ze Szczecina i okolic. Trochę czekałam na nie z niecierpliwością, trochę się go obawiałam z racji mojej krótkiej obecności w blogowym świecie (i w sumie miałam rację - mój blog był najmłodszy!). Czy słusznie się obawiałam? Zapraszam na (chyba ostatnią) relację z tego wydarzenia, wzbogaconą zdjęciami autorstwa i udostępnionymi za zgodą aGwer i Sandy.

Pomysł wspólnej posiadówy wypłynął od Kasi Banaszak, która wzięła na siebie również jej organizację. Od początku było mówione o tym, że nie jest to wydarzenie sponsorowane, a czysto towarzyskie - miałyśmy poznać inne blogerki z naszego regionu, pogadać i dobrze się bawić. Jakie było więc nasze zdziwienie, gdy okazało się, gdy zobaczyłyśmy torby z upominkami od firm, które zgodziły się nas weprzeć. Były to Soraya oraz Ziaja, której salony można znaleźć w Szczecinie:
  • Centrum Handlowo-Usługowe Turzyn
    ul. Bohaterów Warszawy 42
    Szczecin
  • Galeria Molo
    ul. Mieszka I 73
    Szczecin
  • Galeria Kaskada
    Al. Niepodległości 36 (poziom (-1))
    Szczecin
Dzięki aGwer otrzymałyśmy także paczuszki od szczecińskiej hurtowni kosmetycznej CMC Cosmetics Hurtownia Kosmetyki Profesjonalnej.

Każda z nas otrzymała także zniżki do wykorzystania w szczecińskiej Starej Mydlarni, oraz w sklepie Bomb World - recenzja zakupu z tego drugiego sklepu pojawi się wkrótce!

Później dołączyła do nas także Pani Justyna z Clochee, również z małymi upominkami. Być może słyszałyście już o tej nowej szczecińskiej firmie - coś od nich ma podobno być w marcowym Shinyboxie. :)

Równie zdziwiona byłam tym, ile dziewczyn zdecydowało się przyjść. Co prawda dostałam wcześniej informację, że zgłosiło się 26 chętnych dziewczyn, jednak byłam pewna, że (jak to zwykle bywa) ktoś się jeszcze wykruszy. Muszę jednak przyznać, że skład był naprawdę mocny. ;) Oprócz mojej skromnej osoby w Barze pojawiły się:


http://czekoada.blogspot.com
Adrianna

http://lusi-make-up.blogspot.com
Agata

http://www.agwerblog.pl Agnieszka

http://www.cosmeticsfreak.com Agnieszka

http://maalakota.blogspot.com  Alicja

http://hairdryeer.blogspot.com  Angelika

http://apetytnastyl.blogspot.com Ania

http://czarodziejka87.blogspot.com
Ania

http://goodtotry.pl  Ania i Natalia

http://www.ashplumplum.com Asia

http://meladyy.blogspot.com Emilia

www.kasiabanaszak.blogspot.com Kasia

http://www.kkommo.blogspot.com Kasia

http://mamanatropie.blogspot.com Kasia

www.szescdni.blogspot.com Lidia

http://herlittlemoments.blogspot.com Ola

http://wyznania-lakieroholiczki.blogspot.com/ Ola

http://paprykens.blogspot.com/
Patrycja

http://patkatuitam.blogspot.com/ Patrycja

http://paulinadziewczynaratownika.blogspot.com/ Paulina

http://zakupomaniaczka.blogspot.com Paulina

http://sandy-osman.blogspot.com/ Sandy

 

 

 

 



Bardzo żałuję, że nie udało mi się porozmawiać ze wszystkimi dziewczynami, jednak miejsce nie było fortunne - mimo, że siedziałyśmy przy dwóch długich, zsuniętych ze sobą stołach było nam ciasno (w końcu trochę nas było) - trudno było przemieszczać. W dodatku głośna muzyka i znikome światło nie ułatwiało komunikacji. W Szczecinie jednak trudno o miejsce, w którym można posadzić koło siebie tak dużą grupę. Mam nadzieję, że uda nam się zebrać podobnie i nadrobić zaległości.

Było to pierwsze spotkanie w jakże długiej mojej obecności w blogosferze :D Pierwsze wrażenia jak najbardziej pozytywne, a to dzięki dziewczynom, które tak licznie i chętnie przyszły na spotkaniu (i z którymi fajnie się rozmawiało - nie tylko super się bawiłam, ale i dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o robieniu zdjęć, kosmetykach... moja chciejlista znacznie się wydłużyła ;)), dzięki Kasi która dopilnowała, żeby spotkanie się odbyło i żebyśmy wszystkie były zadowolone ze wspólnie spędzonego czasu.

Liczę na kolejne spotkanie! :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...