niedziela, 2 lutego 2014

Pierwsi faworyci 2014

Styczeń minął tak szybko, że nawet go nie poczułam! Dlatego wydawało mi się, że ulubieńców nie będzie wcale, albo że będzie ich bardzo mało. Jednak po zastanowieniu wybrałam produkty których używanie sprawiło mi przyjemność i jak się okazuje, wcale nie jest ich tak mało:




Pierwszy niech będzie najnowszy ulubieniec, który do zestawienia dostał się rzutem na taśmę. Jest to miłość od pierwszego wejrzenia! Chodzi o odżywkę Ultra Doux z olejkiem awocado i masłem karite firmy Garnier. Zapamiętałam, że chwaliła ją Anwen w poście dotyczącym produktów z emolientami. Wiedziałam, że chcę ją wypróbować, ale chciałam zużyć to, co już mam. Impulsem do zakupu była wizyta u mojej znajomej fryzjerki, która zjechała mnie od stóp do głów za stan moich włosów. Pomyślałam, że to wina m.in. szamponu bez silikonów. Potem zauważyłam że moje włosy zaczęły się strasznie elektryzować. Wtedy pobiegłam do drogerii i pomyślałam tylko o tej odżywce. I to był strzał w dziesiątkę! Włosy przestały się elektryzować już po pierwszym użyciu, cudownie pachną, są miękkie i wyglądają na gładsze. O wiele łatwiej się je rozczesuje i nie są już sianowate. I powtarzam jeszcze raz: to wszystko już po pierwszym użyciu. Bardzo możliwe, że to najlepsza odżywka jaką miałam do tej pory.

A co zrobię z szamponem (kokosowy z Balea)? Nie przychodzi mi nic innego jak poczekać z nim do wiosny lub lata.




O uwielbianym przeze mnie kremie do rąk z woskiem pszczelim pisałam w ulubieńcach listopadowych. Już wtedy był na wykończeniu. Gdy wylizałam go do suchości nie pobiegłam od razu do apteki, tylko sięgnęłam do swoich kosmetycznych zapasów. Padło na regenerujący krem do rąk na noc Swedish Spa od Oriflame. W tubce ma dość mocny, imbirowy zapach który mnie osobiście bardzo się podoba. Bałam się jednak, że siła zapachu nie pozwoli mi zasnąć. Niepotrzebnie - zapach na skórze momentalnie łagodnieje, nie drażni nosa, jest przyjemny. Sam produkt szybko się wchłania, mimo że jest dość treściwy.





Kolejny zadowalający produkt powraca regularnie mniej więcej od 3 lat, zawsze w okresie zimowym. Po krem antyseptyczny Sudocrem sięgam, gdy moja cera zaczyna wariować od mrozu na dworze i ogrzewania w pomieszczeniach. Na mojej twarzy pojawiło się sporo wyprysków, a ten krem dobrze sobie z nimi radzi i uspokaja cerę. Sprawdził się i tym razem, dlatego ląduje w ulubieńcach miesiąca. Używam go jako kremu na noc, bo długo się wchłania i pozostawia na twarzy białawą powłokę.



Czas na kolejne produkty do twarzy. Nie chodzi jednak o te kosmetyki same w sobie, ale o ich połączenie: maseczki z Avon i maseczki z Oriflame (niech świat płonie!). Maseczka błotna z minerałami z Morza Martwego z serii Planet Spa dobrze oczyszcza skórę, sprawia że jest gładka i jędrna. Wypryski po jej zastosowaniu następnego dnia są mniej widoczne. Jednak tym, co dopełnia cały zabieg, jest Oriflamowa nawilżająca maseczka Pure Nature z organicznym ekstraktem z białej herbaty. Po oczyszczeniu twarzy pierwszą maseczką, nakładam Pure Nature. Cudownie chłodzi skórę, uspokaja ją. To relaks dla skóry w czystej postaci. Po zmyciu produktu twarz jest nie tylko gładka, ale i miękka jak pupcia niemowlęcia i czuć, że jest naprawdę dobrze nawilżona. Poza tym, ta maseczka naprawdę pachnie herbatą!

Nieskromnie napiszę, że to połączenie jest genialne. Na mnie sprawdza się świetnie - żadne inne maseczki nie dały mi tak fajnego rezultatu, który w dodatku czuję przez następne 2-3 dni.



Jeśli chodzi o zapach, w styczniu królowała woda toaletowa Fairy City Lights z Oriflame. To typowo zimowy zapach, przywodzący na myśl pieczone jabłko. Jest dość mocny i kobiecy. Nie utrzymuje się jednak cały dzień, więc w ciągu dnia warto go poprawić. Nie zmienia to jednak faktu, że to zapach z kategorii tych, które lubię najbardziej: zimowy, otulający, lekko korzenny.




Aż trzy ze styczniowych ulubieńców to produkty do ust. Pierwszy to cukrowy scrub do ust o zapachu Pina Colada firmy Bomb Cosmetics. Przepięknie pachnie, jest delikatny a jednak zdziera naskórek i ma fajny sklad - zawiera masło shea, olej z nasion Inicznika oraz oliwę z oliwek. Świetnie wygładza usta.

Kolejnym kosmetykiem przeznaczonym na usta jest Nivea Lip Butter o smaku/zapachu wanilii i orzechów macadamia. Faktycznie, zapach jest słodko-orzechowy, intensywny i absolutnie cudowny. Masełko jest tłuste jednak nie lepi się. Przy użyciu produktu na noc rano usta są miękkie gładkie i zregenerowane. Takie też było moje pierwsze zastosowanie. Z okazji zimy, śniegu i mrozów przeniósł się także do mojej torebki i w ciągu dnia, przed wyjściem na zewnątrz także dobrze się sprawdza i chroni usta przed pękaniem.




Kolejny produkt do ust to nieliczna w tym poście kolorówka, czyli szminka Lasting Finish by Kate o numerze 103 od Rimmel. Już wcześniej miałam jeden kolor z tej kolekcji, postanowiłam powiększyć swoje zbiory o kolejne dwa kolory. Moje serce skradł jednak numer 103, który wygląda niepozornie (właściwie w opakowaniu przypomina kolor spranych gaci), ale na ustach prezentuje się rewelacyjnie. To mój naturalny kolor - tylko lepszy! Mocniejszy, podbity, genialny. Wygląda naturalnie, ale jednocześnie przyciąga wzrok. Nadaje się właściwie do każdego makijażu.

Co do całej serii tych szminek to są bardzo przyjemne w użyciu i komfortowe w noszeniu. Są dość trwałe, a jeżeli już schodzą z ust to nadal wyglądają estetycznie (posiadam same delikatne, jasne kolory, jeżeli posiadacie ciemniejsze odcienie - dajcie znać jak one się sprawują).




 
Ostatni ulubieniec od jakiegoś czasu bardzo często pojawia się na blogach. U jednych wzbudza zachwyt, inni ostro go skrytykowali. Paleta cieni Nude make up kit z Lovely to nie produkt idealny, jednak używało się go przyjemnie i w styczniu często do niego wracałam. Na pewno nie jest to zamiennik palety z Urban Decay, ale to niezła opcja dla początkujących. Cienie łatwo się blendują (niekiedy nawet za bardzo - trzeba uważać żeby nie znikły z powieki całkowicie), jednak dla mnie, osoby, która na co dzień ma sporo problemów z ładnym rozmazaniem kolorów była to dobra opcja na szybki makijaż. Osypywania się nie zauważyłam, ale cienie nie są trwałe. O ile przy brązach i różach różnica jest niewielka, to srebrno-szare kolory okropnie schodziły zostawiając na środku powieki nieestetycznie wyglądające puste miejsca. Do tych kolorów podchodzę bardzo ostrożnie, reszta jest całkiem w porządku. Za ok. 12 złotych można uznać ten produkt za niezły.



To już wszystkie produkty które upodobałam sobie w styczniu - aż dziwne, że było ich tak dużo! Tak jak zapowiadałam, postaram się co miesiąc dodać także post o zdenkowanych produktach. Nie będzie ich więc dużo, ale to właśnie ich możecie się spodziewać w najbliższym czasie.

Życzę Wam miłego i ciepłego wieczoru ;)

6 komentarzy:

  1. Sudocrem mam i bardzo go lubie dobry pogromca nieprzyjaciół na twarzy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odżywkę z Garniera mam i uwielbiam, a na tą paletkę to już od dawna choruje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja siostra miała kiedyś tę maskę Oriflame i była super :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana, teraz już nie używam Regenerum, bo się skończyło, ale robiłam to tak: nakładałam Regenerum na noc na niepomalowane paznokcie, albo w dzień, a po czasie resztki wsmarowałam w paznokcie i skórki. Jak już nic nie zostało, nakładałam Nail Tek. Po paru dniach zmywałam Nail Tek, nakładałam serum, potem znów odżywkę i tak w kółko. Trzymam kciuki, żeby Twoje paznokcie wróciły do dobrej formy i były zdrowe!

    OdpowiedzUsuń
  5. Faktycznie troszkę się tego nazbierało, jak tylko zobaczyłam czerwone opakowanie szminki Rimmel to już wiedziałam, że będzie to odcień 103 i się nie pomyliłam. Wiele osób ją chwali, sama też mam ten sam kolorek. Z pozostałych produktów znam paletkę Lovely i masełko Nivea, tylko ja wolę wersję malinową. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. balsam Nivea uwielbiam mam wersję malinową :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...