Powracam po świątecznej przerwie dobrze najedzona, czyli o kilka
kilogramów cięższa, ale i zmęczona. Uwijanie się przy świątecznych
przygotowaniach tylko pogorszyło kontuzję nogi, której nabawiłam się
jakiś czas temu. Zamieszanie związane z Bożym Narodzeniem i ból
sprawiły, że nie miałam sił do napisania czegokolwiek. Po świętach byłam zmuszona położyć się do łóżka na kilka dni. Jako że dziś
ostatni dzień roku, pomyślałam, że warto w 2014 wejść z czystym kontem, a
w tym pomoże mi Gość Specjalny...
Po co on tutaj? Co przyniósł ze sobą? Jakie ma zamiary? Niestety, nie odpowiedział. Ma pustkę w głowie...
... czyli Projekt Denko! Jeżeli oglądanie moich śmieci wydaje się komuś interesujące - Zapraszam!
Wykańczać produkty zaczęłam już w październiku, kiedy to zaczęłam zastanawiać się nad założeniem bloga. W pierwszej chwili wydawało mi się, że produktów jest strasznie dużo. Chociaż, biorąc po uwagę, że zużyłam je w ciągu 3 miesięcy...może nie tak dużo. ;) Miałam problem z decyzją, w jaki sposób pogrupować produkty, jednak mam nadzieję, że taki podział się sprawdzi.
Na pierwszy ogień idą produkty, którymi pieściłam swoje ciało. ;) Dezodorant Garnier Mineral
dobrze się sprawdził: jest bardzo wydajny, nie ma drażniącego zapachu i
co dla mnie bardzo ważne - nie brudzi ubrań na biało czy żółto. Działał
bardzo dobrze, ale czy przez całe 48 godzin, jak obiecuje producent,
nie było mi dane sprawdzić (jak widać, żele pod prysznic szły w ruch
częściej niż raz na dwa dni. ;)
I tak wyszły trzy żele pod prysznic: Avon o zapachu truskawki i białej czekolady - znacznie lepiej sprawdza się mgiełka w tym zapachu. Żel nie pachnie już tak dobrze i wali po nosie sztucznością. Bardzo się pieni, nie wysuszał mojej skóry, jest całkiem wydajny. Zmieniłabym opakowanie - trzeba się naprawdę postarać by wydobyć końcówkę produktu.
Dalej dwa żele firmy Mariza: pierwszy Świąteczny czas - żel ze specjalnej świątecznej edycji, w opakowaniu-bombce. Pochodzi jeszcze z zeszłego roku, kiedy nakupowałam cała masę tych żeli. Zapach kojarzy się z pieczonym jabłkiem, cynamonem i odrobiną skórki pomarańczowej. Uwielbiam takie "zimowe" zapachy i bez skrupułów używam ich nawet w środku lata. Zapach obłędny, sam produkt jest bardzo wydajny i nie wysusza skóry. Lekki zapach pozostaje na skórze, żałuję jednak, że brak w tej serii balsamu do ciała by ten zapach wzmocnić. To już ostatni taki żel w moich zapasach i mam nadzieję, że uda mi się go dostać na poświątecznej wyprzedaży. Kolejny, z Linii Spa o zapachu Granata, z oliwą z oliwek i D-panthenolem. Zdecydowanie najbardziej nawilżający ze wszystkich wcześniej opisanych, o pięknym orzeźwiającym zapachu. Bardzo wydajny, fajnie się pieni i ma ciekawą konsystencję, która osobiście kojarzy mi się z żelkami-gumisiami. Bardzo polecam.
I na koniec coś, co myślę, że większość doskonale zna: płyn Ziaja Intima - krzywdy nie robi, ładnie pachnie i jest diabelsko wydajny. Wykończenie tego produktu to naprawdę wyczyn (umówmy się, że na jedno użycie nie potrzeba go dużo. ;) Bardzo dobry i bardzo tani.
Z produktów do dłoni i stóp tylko dwa zasługują na uwagę: Avon Foot Works o zapachu Mojito, balsam do stóp
- świetny produkt, właściwie cała seria. Nie wiem, po co wydawać
pieniądze na produkty Scholl, skoro można mieć równie dobry produkt po
taniości. Osławioną już odżywkę Eveline 8 w 1 najpierw stosowałam
zgodnie z zaleceniem producenta, czyli dokładając przez 4 dni kolejne
warstwy odżywki, potem zmywanie i znowu nakładanie. Im więcej warstw, tym
odżywka trudniej wysychała i gorzej wyglądała na paznokciach, więc
zdecydowałam się na stosowanie jej jako bazy pod lakier (poza tym,
trudno było wytrzymać bez koloru na paznokciach). Przy stosowaniu tej
odżywki paznokcie faktycznie się wzmocniły, nie łamały się tak szybko
jak wcześniej i nawet udało mi się wyhodować przyzwoitej długości
pazurki. Stosowana jako baza sprawia, że lakier dłużej się utrzymuje.
Mimo, że bez wahania zakupiłam kolejne opakowanie, teraz jej nie używam
(Od około 2 miesięcy w ogóle nie maluje paznokci. Brawa dla mnie za
wytrwałość!).
Kolejne produkty to zakupy przypadkowe i nietrafione. Zmywacz do paznokci Delia no.1 kupiłam tylko dlatego, że nie chciało mi się iść do Rossmana po zmywacz z Isany, a nie miałam dosłownie nic. No i mnie pokarało: dramatycznie wysusza paznokcie i skórki, śmierdzi niemiłosiernie, a jego wydajność jest żałosna. Zaś Krem do rąk Cztery pory roku kupiłam tylko dlatego, że zapomniałam wrzucić do torebki cokolwiek wychodząc do kina. Nie potrafię wytrzymać z suchymi dłońmi, dlatego pędem zeszłam na dół do Rossa i tam wzięłam cokolwiek. Bo potrzebowałam mieć cokolwiek na dłoniach. Nieładnie pachnie, i nie wsiąka w dłonie a utrzymuje się na ich powierzchni. Dla jednorazowego zaspokojenia mojego szału był ok, potem używałam go z wielkim trudem.
Jestem oficjalnie przerażona ilością produktów do twarzy, które zużyłam w ostatnim czasie! Zwłaszcza ilością toników - zużywam je znacznie szybciej niż żel do twarzy o tej samej pojemności. O co chodzi? Tylko dwa żele do mycia twarzy: oczyszczający z Kolastyna Young pozytywnie mnie zaskoczył: tani, dobrze oczyszcza twarz. Cera wyglądała o wiele lepiej w okresie używania go. Bardzo wydajny i bardzo ładnie pachnie (trochę męsko, ale ładnie). Kolejny pięknie pachnący żel z Synergen - kolejna tanioszka, znów bardzo wydajny produkt. Krzywdy mi nie zrobił, ale przy zmywaniu miałam wrażenie, że pozostawia na skórze tłusty, trochę woskowy film - po wytarciu twarzy ręcznikiem uczucie znikało, ale odniosłam wrażenie, że produkt daje sztuczne uczucie nawilżenia skóry. Dlatego mam co do niego mieszane uczucia.
Do wykończonych żeli aż 3 toniki (naprawdę nie wiem, czy tylko ja, przechodzę przez toniki tak szybko?): zachęcona fajnymi żelami kupiłam toniki z Synergen i Kolastyny. Produkt z Synergen był najmniej wydajny, właściwie jak woda. Przepięknie pachniał i lekko szczypał w skórę (ja akurat lubię to uczucie, inaczej mam wrażenie, że tonik jest za słaby). Myślę, że jednak lepiej kupić coś droższego, co starczy nam na dłużej niż 2 tygodnie. Tonik Refresh z Kolastyny w ogóle nie zrobił na mnie wrażenia - dziwnie pachniał (ogórkami?) i nie zrobił z moją cerą nic - w ogóle nie czułam, że go używam. Opakowanie jest nieporęczne - dziurka jest za duża, a zamknięcie nieszczelne - łatwo o rozlanie produktu. Ostatni, tonik balansujący Optimals z firmy Oriflame - mało wydajny (aktualnie używam żelu do mycia z tej samej serii: wciąż mam ok. pół opakowania a zaraz skończę drugi tonik jaki z nim używam...), bardzo delikatny, nie szczypie (co nie do końca mi odpowiada), jednak mam wrażenie że skóra po użyciu tego tonika jest bardziej miękka, lepiej nawilżona - czuć że coś dla tej skóry robi! Jednak wydajność to coś, co mnie zniechęca.
I wreszcie dwa bardzo dobre płyny do demakijażu - jednofazowy z Nivea,
mój zdecydowany ulubieniec: świetnie zmywa makijaż, nie szczypie, nie
pozostawia obrzydliwej, tłustej powłoki. Szkoda, że tak szybko się
kończy. Kolejne zaskoczenie: płyn micelarny z Lirene. Nie
przepadałam wcześniej za tą firmą, ale powoli zmieniam zdanie. Produkt o
większej pojemności, ale tak samo dobry jak Nivea. I w podobnej cenie!
Póki co próbuję płynów do demakijażu z Oriflame, jeżeli nie spełnią one
moich oczekiwań, na pewno wrócę do dwóch tutaj zdenkowanych.
Pod koniec września dowiedziałam się że moja cera jest drastycznie
odwodniona - w październiku królowały więc maseczki nawilżające
(Szczerze? Myślałam, że użyłam ich znacznie więcej - teraz przerzuciłam
się jednak na maseczki w tubkach). Z tej grupy na szczególną uwagę
zasługuje Kompres nawilżający+ maseczka ochronna Avocado z Bielendy
- prawdziwe cudo! Skóra po niej jest miękka, wypoczęta, nawilżona. Przy
najbliższej wizycie w drogerii na pewno kupię kilka sztuk. Podobnie maseczka głęboko nawilżająca z Perfecty - wyraźnie nawilżyła i "uspokoiła" skórę twarzy. Wielkim rozczarowaniem jest maseczka nawilżająca z Kolastyny
- na początku bardzo leista, na twarzy zmienia się w konsystencję
przypominającą częściowo roztopiony wosk. Pozostawienie maseczki do
wchłonięcia jest niemożliwe, podobnie jak nawilżenie skory - produkt
zostawia jedynie tłustą powłokę na jej powierzchni.
Dwa kremy do twarzy. Pierwszy Oriflame, z serii Amazonia
ma naprawdę przepiękny wiosenno-letni zapach! Szkoda więc, że to tylko
edycja limitowana. Jak już pewnie wiadomo mam słabość do ładnych
zapachów. Był to jeden z pierwszych moich zakupów z tej firmy i byłam w
szoku jak małe jest opakowanie tego kremu. Sądziłam, że starczy mi może
na miesiąc. Zaczęłam go używać w czerwcu, a skończyłam w październiku.
Szybko się wchłaniał i pozostawiał miłe uczucie na twarzy.
Kolejny krem wykończyłam dość szybko - w ciągu miesiąca, może półtora - to Nivea Aqua Sensation.
Oprócz średniej wydajności był to naprawdę bardzo fajny krem. Nie wiem,
czy nawilżał wybitnie głęboko, ale skóra po nim wydawała się naprawdę w
lepszym stanie. Gdybym nie zdecydowała się na wypróbowanie Essentials, na pewno bym do niego wróciła. A może jeszcze wrócę?
Pora na produkty do włosów, których jest zaskakująco mało. Po części na pewno za sprawą ogromnego i mega wydajnego szamponu do włosów farbowanych Color Salon firmy Cece of Sweden. Tak przepięknie pachnącego szamponu do włosów jeszcze nie spotkałam. Szkoda, że zapach czereśni nie zostawał na włosach po umyciu. Znacznie wydłużał trwałość koloru oraz czas przetłuszczania się włosów. Włosy po umyciu były miękkie, choć trochę trudniej się z nimi współpracowało. Myślę jednak, że do niego wrócę.
Kolejny szampon to z kolei mega bubel: Avon Naturals Herbal z łopianem i pokrzywą. Według producenta ma odżywiać włosy, ale nie wierzę, że coś, co tak wysusza włosy może je odżywiać. Możecie sobie wyobrazić jak bardzo były wysuszone, jeżeli jeszcze nie zdążyłam dobrze wyjść spod prysznica a włosy były już w dużej części suche! Włosy były napuszone, tępe, bez blasku - mogłam jedynie je związać, żeby nie przypominały siana. Po takim wysuszeniu skóra wariowała i w ekstremalnym tempie włosy się przetłuszczały. Dodatkowo, ten szampon potrafił wypłukać kolor z największych czeluści włosa! Przy innych szamponach woda się nie barwiła, przy tym - zawsze. Po kilku myciach na głowie pojawiał się łupież. Odstawiłam go na długo, ponad rok. Zdecydowałam się go wykończyć, żeby się nie przeterminował. Przecież komuś innemu nie dam takiego szajsu a wyrzucić szkoda...
Ufff... teraz coś milszego - olejek do ciała z czarnych oliwek i limonki firmy Alterra - u mnie stosowany do włosów, na noc, przed co drugim myciem. Uwielbiam olejowanie włosów, daje niesamowite efekty, a olejki z Alterry są do tej pory najlepsze. Nie zauważyłam różnicy w efektach jakie nosi z sobą ten olejek, a olejek z migdałów i papai. Jednak ten drugi pachnie o wiele lepiej. Połączenie czarnych oliwek i limonki tworzy dla mnie zapach Cifa, a Cif na włosy to tak niekoniecznie... ;) Tak więc pozostanę wierna olejkom z Alterry, ale może tym lepiej pachnącym.
Post zrobił się niebezpiecznie długi, a ja dopiero przebrnęłam przez pielęgnację! Na dworze już ciemno a Blogger odmówił publikowania kolejnych zdjęć - to chyba znak, że czas podzielić post na dwie części, a mnie samej zacząć się szykować na sylwestra - pod kołdrą, z masą dobrego jedzenia i dobrych filmów... i z nieodłącznie bolącą nogą!
Życzę Wam szampańskiej zabawy gdziekolwiek jesteście - na prywatce, w lokalu, w kinie czy w łóżku - i tak, jak chcecie! Życzę też, by wszystkie kończyny pozostały na swoim miejscu i by jutro kac (moralny czy poalkoholowy) nie zepsuły Wam 2014 roku.
Do zobaczenia za rok ;)
U mnie też projekt denko wcale nie mały :D. Oliwkę z Alterry ubóstwiam! <3 Jeśli zechciałabyś dowiedzieć się co ja o niej sądzę, to zapraszam do mnie:)
OdpowiedzUsuńhttp://ciniax03.blogspot.com/
Mam jednak nadzieję, że niewiele ludzi spędziło sylwestra w kinie ;P
OdpowiedzUsuń